Chłodny dreszcz przeszywa moją cienką skórę
Jakże bym chciała tej bladej nocy nie spać w ogóle
i patrzeć w okna zapalone
Na lampy uliczne
Ludzi na dole
i myśleć o Tobie
Powietrzem świeżym i przezroczystym napełniam płuca
Coś mnie przyciąga w istocie ciemności
Strach szatę swą zrzuca
Gdy twarzą w twarz stoimy przed sobą
Ja i bezkres absolutności
Światła pląsają się jednostajnie
Suną dokądś w pośpiechu
Czas staje w miejscu
Płyną pod prąd godziny nieruchome
Ja czekam cierpliwie na zapomnienie
Na gęste odrętwienie
Ja czekam i tonę